prolink

sobota, 15 października 2011

Rowerem po bieszczadzkich szlakach

Gdyby to był zwyczajny turystyczny wyjazd, zorganizowany, samochodem, autobuem z planowanymi noclegami, to (choć góry zawsze pożeram) nie myślałbym o nim tak często. Marzyłem o tym od dawna i na dwa dni przed wyjazdem nie wiedziałem, że się uda. Taka samotna wyprawa nieznanymi stronami, na rowerze, będąc zdanym jedynie na siebie, to coś do czego nie da sie porównać żadnego wyjazdu. To kwintesencja przygody. Nawet dalekie wyjazdy samochodem nie dadzą nigdy poczucia pokonywania bezkresów przyrody i swojej, zwykłej, ludzkiej słabości no i jak to już dzisiaj nie jest dane wielu- zdobywania świata!
Najważniejsze przestać mnożyć w sobie przeszkody. Wtedy już zostaną tylko te w podróży a pokonać można wszystkie. Każde tchnienie mijanej łąki, każdy poryw leśnego wichru, wilgotne tchnienie przebytego strumienia doda sił. Przy najcięższych trasach nigdy mi ich nie brakło choć w nogach już nie było. Przesiąknięty (dosłownie i w przenośni) tym co w każdej chwili mnie otaczało czułem się wolny jak władca i cząstka zarazem tego co dookoła.
Po powrocie myślę nie raz, że organizacyjnie można by bylo coś poprawić, lecz po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że dzięki niedociągnięciom przygody były jeszcze bardziej nieprzewidziane.
Przed wyjazdem wypadała mi jeszcze jedna zmiana w pracy, w Medyce, co nasunęło mi pomysł pewnej innowacji . Postanowiłem wyjechać nie znaną w duzej części dla mnie trasą przez podprzemyskie okolice. Trasa do Medyki to temat na osobną opowieść, gdyż przemierzyłem ją pewnie setki razy i chociaz płaska ja blat to ma swoje plusy i uroki a również mnie wiele nauczyła i doświadczyła.
Dzięń wyjazdu był dla mnie wielce osobliwy. Miałem jechać na nocną zmianę więc po południu spakowałem wszystko w sakwę i ok 17 wyruszyłem, żegnany zapłakanymi oczyma moich córek, które poznawszy już uroki wypraw organizowanych przez ojca przeżywały brak zezwolenia. Tak kobiety czasami nie mogą zrozumieć tego czego nie poznają. Niestety nieudalo mi się zachęcić mojej drugiej połowy do zakosztowania w takich atrakcjach. Niektórzy ludzie podchodzą do roweru jak do środka lokomocji dla biednych !
Było to dla mnie bardzo przykre doświadczenie, gdyż moje córki dużo ze mną podróżowały i miałyby wspaniałe przygody a tak zostały w domu.
Przełykając żal pomknąłem w stronę Medyki. Z początku 15 km z Jarosławia do Radymna jest ciężko bo trasa jakiej nikomu nie radzę. Tiry i duży ruch, choć w większości bardzo szerokie pobocze. Swoim zwyczajem przemykam po niej jak najprędzej by dotrzeć do zjazdu za Radymnem z szosy kierującej się na przejście graniczne w Korczowej na drogę lokalną w kierunku na Medykę. Teraz juś ok 25 km spokojniejszej drogi po płaskim. Mimo tego trasa ma swój urok. Po drodze zabytkowe kościolki adaptowane z dawych świątyń prawoslawnych. Z racji równego terenu widoki na niedalekie Pogórze Przemyskie dodają chęci by jak najszybciej do niego dotrzeć. Z odleglości ok 25 km widoczny pięknie rozlożony na wzgorzach Przemyśl. Cała okolica to tereny nadsańskie z liczymi pozostalościami fortow Twierdzy Przemyśl, jednej z większych fortec pierwszej wojny. Ocalałe pozostałości twierdzy rozlozone są po wzgórzach w promieniu kilkunastu km od miasta jak również w jego centrum.
Trasę z Jarosławia do Medyki dlugości 46 km udaje mi się pokonać na spokojnie mimo 25 kg na bagażniku i przeciwnego, niezbyt silnego wiatru. Przede mną pracowita nocna zmiana ale udaje mi się nad ranem trochę zdrzemnąć. Mialem wyjechać wcześnie, ale ponieważ był to poranek poniedziałkowy to cala firma zaczęła mnie rano rzegnać. Zeszlo do 8 zanim wyjechałem na szosę prowadzącą z granicy do Przemyśla. Jeszcze z 8 km i skręcam przed miastem w stronę Krównik aby bocznymi, spokojnymi drogami, omijając ruchliwe miasto przez nieznane (zawsze wtedy ciekawe) miejscowości podązyć w stronę Kalwarii Pacławskiej. Trasa stała się coraz bardziej pagórkowata a zarazem piękna a pejzaże w przedpoludniowym slońcu utwierdzaly mnie w postanowieniu podążania do bieszczadzkiego celu, mimo że wzniesienie przed Kalwarią nakazalo mi stanąć na własnych nogach i ok 500 m szliśmy "stalowy" i ja obok siebie. Dookoła nikogo, tylko lasy skąpane w słońcu i pusta szosa przede mną. Zacząłem zjezdżać do miejscowości Huwniki, leżącej poniżej góry na której znajduje się słynne sanktuarium w Kalwarii Pacławskiej. Warto wybrać się w to miejsce z wielu powodów. Turystycznych (piękna okolica i pięknie położony franciszkański klasztor z dobrze wyposażonym domem pielgrzyma), jak i religijnych. Nie skręcam tam jednak bo chciałbym dotrzęć do celu a na Kalwarii Pacławskiej już bywałem i wybiorę się specjalnie.W Huwnikach skręcam w stronę Makowej przez którą mam zamiar dotrzeć do Arłamowa- slynnego prl-owskiego kurortu dla notabli rodzimych i "bratnich".
Wyjazd był motywowany przede wszystkim przyrodą, więc po ok 40 min podjeżdżania przez wspaniały las w nieprzerwanej ciszy i dotarciu do Arłamowa nie skręcałem do tego słynnego miejsca lecz stanąwszy "na popas" pod lasem rozkoszowałem się dalekim widokiem Bieszczad i myślą, że zaraz wjadę w niezwykle dla mnie ciekawy a zarazem przejmujący dreszczykiem rejon Gór Słonych ( nazwa ich wzięła się od słonych żródeł znajdujących się na tych terenach). Zjazd z Arłamowa był po prostu niesamowity, Ok 10 km w kilka minut, wśród dzikiej puszczy bez śladu cywilizacji ! Były póżniej też i strome podjazdy. Potwierdzeniem dzikości tych stron była dla mnie duża, niezżarta do końca padlina, prawdopodobnie jelenia leżący na poboczu.
O 14 byłem już w Ustrzykach Dolnych w których, w restauracji obok dworca PKP zeszła mi godzina na dyskusjach o Bieszczdach. W końcu Ustrzyki Dolne sa do nich bramą. Ładne miasteczko , przyjemna restauracja ale nie poddając sie rozleniwieniu o 15 ruszylem dalej, w stronę Ustrzyk Górnych.

Padwa pólnocy - Zamość

Zamość, nazywany Padwą Północy, położony na południowo-wschodnim skraju Wyżyny Lubelskiej, arcydzieło renesansowej architektury, był niegdyś mozaiką narodowościową i wyznaniową. Dzisiaj panuje w nim spokój i szczególna atmosfera. W 1992 r. Zamość został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. W sąsiedztwie leży Roztocze – kraina dziewiczej przyrody, zielonych wzgórz, nieskażonych lasów i rzek oraz miejsc, gdzie zegarki zwalniają bieg, a ślady dawnej świetności urzekają przybyszów.

W Zamościu warto przejść się po Rynku Wielkim i popatrzeć na harmonijne renesansowe kamienice, zrobić sobie zdjęcie na paradnych schodach ratusza, zwiedzić katedrę, wspiąć się na szczyt dzwonnicy i zobaczyć wspaniałą panoramę miasta, posłuchać szumu wodospadów na Szlaku Szumów w Suścu, a także odwiedzić Krasnobród, Szczebrzeszyn i Zwierzyniec, w którym mieszkała Marysieńka

przykładowe szlaki jednodniowe które można połączyć w 2 dni :)
Zamość (Rynek Wielki, ratusz, kamienice, Muzeum Zamojskie, kościół Franciszkanów, Stara Brama Lwowska, bastion, dawna dzielnica żydowska – bożnica i mykwa, park, Stara Brama Lubelska, katedra, Muzeum Sakralne Katedry Zamojskiej, Arsenał)

Tomaszów Lubelski (kościół modrzewiowy) > Susiec (Szlak Szumów) > Krasnobród (klasztor i kościół Dominikanów, Kaplica na Wodzie) > Zwierzyniec (kościół św. Jana Nepomucena, budynki zarządu Ordynacji) > Szczebrzeszyn (kościół św. Mikołaja, kirkut, pomnik chrząszcza)

za t o gratis dorzucę 2 dobre jadłodajnie :)
Tuligłowy k. Krasnegostawu ->Karczma U Fela i Café Wiatrak,
Zamość -> Arkadia,

środa, 12 października 2011

Dziki zachód na wschodzie?

Bieszczady południowo-wschodnia część polskich Karpat. to rozległa kraina o dzikiej przyrodzie, miejsce gdzie naprawdę można znaleźć się blisko nieskażonej natury. Z połonin roztaczają się przecudne widoki,

a wzroku przeskakującego z jednego pasma połonin na drugie i trzecie nie rozpraszają żadne zabudowania ludzkie. Porosłe trawą ślady starych wsi, zdziczałe sady i dawne łemkowskie cerkiewki przypominają o dawnych czasach. przyroda tryumfuje soczystą zielenią traw, nieskażonym pięknem bukowych lasów, szumem kryształowych strumyków, rykiem jeleni i wyciem wilków.
Z racji że Jarosław leży bardzo blisko Bieszczad wybrałem tam na parę dni aby odpocząć na łonie natury:). I tak zacząłem od zwiedzenia w Sanoku muzeum malarstwa Z.Beksińskiego, następnie udałem się do muzeum ikon. A także do skansenu gdzie są usytuowane są "zabudowania" ludzi niegdyś zamieszkujące te okolice - "Łemków, Bojków.




Następnie udałem się dalej na południowy wschód a mianowicie przez Lesko do Polańczyka. Gdzie "zlokalizowałem" moją tymczasową bazę. Z której oczywiście urządzałem piesze i samochodowe wycieczki po Bieszczadach. Następnego dnia udałem się przez Łopiennik do Wetliny,i Ustrzyk Górnych. połazić sobie po połoninach i "pagórkach".